Gombrowiczowskie upupianie. Znacie to? Na pewno tak, i to nie tylko ze szkolnej lektury. Łatwo się przecież zaśmiać z czegoś, czego nie znamy lub nie do końca rozumiemy. Dotyka to wszelkich nowych zjawisk i koncepcji – legal design nie jest tu wyjątkiem.
„No fajne, ale to tylko dla konsumenta. Jak pokolorujesz mi ten NDA do podpisania z dużą firmą?”
„Może u Was to zda egzamin, ale w mojej praktyce na pewno nie…”
„Jak przekażę to w ten sposób, nikt nie potraktuje mnie poważnie.”
„Co to tak napisane, jakby skopiowane z jakiegoś FAQ dla konsumentów?”
Słysząc takie komentarze ma się ochotę wyjść z siebie i stanąć obok…
…ale to nie jest właściwy kierunek. Drogą do pozbawienia legal designu „gęby” powierzchowności i braku powagi na pewno nie jest stawanie w opozycji do tych, którzy nie są przekonani do jego stosowania. Wierzę, że jest nią raczej pokazywanie korzyści i zgłębianie tematu. Słowem – zwiększanie świadomości.
Mogłabym wiele napisać o niechęci do zmian w branży prawniczej, czy o przywiązaniu do tradycyjnych modeli świadczenia usług. A także o tym, jak trudno w naszym zawodzie przełknąć konieczność pokazania światu czegoś, co nie jest perfekcyjne. Jak testowanie i tworzenie kolejnych wersji kojarzy nam się z marnotrawstwem cennych godzin i „przepalaniem” czasu. Jesteśmy piątkowymi uczniami i uczennicami, a nasze najdrobniejsze błędy mogą nas wiele kosztować. I tak dalej. Świat prawniczy od lat wtłacza nas w pewne ramy i sami nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak mocno w nich tkwimy.
W tytule posta zapytałam „dlaczego upupiamy legal design”, więc być może właśnie to, co opisałam powyżej, powinnam rozwinąć w odpowiedzi. Ale nie, nie będę się dziś pastwić nad przyczynami. Skupię się na tym, dlaczego upupianie i przylepianie wspomnianej wcześniej „gęby” nie jest w przypadku legal designu ani słuszne, ani zasłużone.
Rozprawmy się zatem najpierw z warstwą wizualną.
Mamy tendencję do tego, żeby design w ogóle – nie tylko w świecie prawa – sprowadzać do estetyki. W pewnym sensie jest to naturalne, bo to właśnie z tą kwestią mamy do czynienia na pierwszy rzut oka. Ale to trochę tak, jakbyśmy pracę prawników_czek sprowadzali tylko do wygłoszenia mowy końcowej na rozprawie. Nikt nie widzi przecież godzin spędzonych na przygotowaniach, spotkaniach z klientem, researchu, pisaniu pism. Założę się, że nie chcielibyśmy, żeby naszą pracę sprowadzano tylko do tej ostatniej, „widocznej” warstwy.
Poza tym, czy występowaniem przed sądem zajmuje się każda prawniczka lub prawnik?
Jasne, że nie. Nie każdy, kto ma odpowiednie uprawnienia, wybiera specjalizowanie się w procesach sądowych. Nie wszyscy ukończyli aplikację adwokacką czy radcowską, co nie oznacza, że nie są prawnikami_czkami i nie wykonują świetnie swojej pracy. Tak samo nie każdy designer_ka zajmuje się wizualną warstwą projektu, nad którym pracuje. Nie jest to ani jedyny, ani niezbędny element tej pracy. Projektując, można mieć przeróżne role – na przykład pracować nad badaniami użytkowników, architekturą informacji, przebiegiem procesu, czy skupiać się na interakcjach osób z budowanym systemem. Dlatego ani procesu projektowania, ani pracy designerów_ek nie powinniśmy sprowadzać tylko do estetyki.
Nie oznacza to jednak, że warstwa ta jest nieważna. Wręcz przeciwnie.
Znacznie łatwiej jest nam zapamiętać treści, którym towarzyszą obrazy[1]. To, w jaki sposób wyróżnimy pewne fragmenty, jakich użyjemy kolorów, czy damy tekstowi „oddychać” w odpowiedniej przestrzeni, wreszcie czy zdecydujemy się na zastosowanie wizualizacji – wszystko to ma ogromny wpływ na odbiór informacji, które chcemy przekazać.
„Układ pisma lub innego dokumentu jest ważny – i to autor jest za niego w pełni odpowiedzialny. (…) Wygląd pisma, niezależnie od tego czy jest to pismo, notatka, umowa, testament czy inny dokument sporządzany przez prawnika, może znacząco wpłynąć na entuzjazm odbiorców, na możliwość otrzymania przez ich jasnego i jednoznacznego przekazu oraz na wrażenie, jakie robisz w imieniu swoim i swojej kancelarii.”[2]
Autorem tego cytatu jest Paul Rylance, a ja się z nim w pełni zgadzam. A żeby to nieco zobrazować, pokażę Wam filmik, który zaprezetowałam podczas Legal Hackathonu 2022 wraz z drużyną Legal Look. Czujecie różnicę?
Będę się zatem upierała, że tak jak sprowadzanie legal designu do warstwy czysto wizualnej nie jest uzasadnione, tak samo nie jest słuszne traktowanie pracy nad wyglądem dokumentów prawniczych jako zabawy albo co gorsza – straty czasu. Za przemyślaną i dobrze opracowaną warstwą wizualną stoi coś więcej.
No właśnie – co? I dlaczego TO jest takie ważne?
Czytając i słuchając o legal designie wielokrotnie spotykałam się ze stwierdzeniem, że misją osób zajmujących się tą dziedziną jest obalenie mitu, zgodnie z którym „design” odnosi się wyłącznie do wyglądu i estetyki[3]. Rozumiem to, bo wiem, że dopóki ów mit nie zostanie obalony, nie będziemy w stanie przebić się z tym, co w legal designie najważniejsze: koncentracją na człowieku – użytkowniku_użytkowniczce – i jego_jej potrzebach.
Słowo „użytkownik” w kontekście prawnym może zabrzmieć dziwnie, ale tak – jesteśmy użytkownikami_użytkowniczkami prawa. Jako klientela kancelarii lub osoby współpracujące z wewnętrznymi działami prawnymi, jako obywatele_lki – adresaci_tki niezliczonych przepisów, w codziennych sytuacjach prywatnych i zawodowych. Treści prawne, procesy, cały system prawny – są adresowane do nas. I dlatego powinny odpowiadać na nasze realne potrzeby.
Jako użytkownicy_użytkowniczki mamy prawo tego oczekiwać i wymagać. Tworząc musimy natomiast zadać sobie pytanie, czy to co robimy odpowiada na prawdziwy problem i jakie doświadczenie kreuje dla naszego odbiorcy.
Czy jest ono dla niego przyjazne i satysfakcjonujące? Czy nie buduje kolejnych barier między „światem prawników” i „nie-prawników”?
Uff. I to jest ten wierzchołek góry lodowej, pod którym ukrywa się ogrom pracy. Badań, rozmów, testów, iteracji. Błędów i poprawek. Interdyscyplinarnej współpracy. Uczenia i oduczania. Niestety, o całym procesie dziś się nie rozpiszę, bo post rozrósłby się do nieprzyzwoitych rozmiarów[4]. Na pewno jeszcze do tego wrócę.
Dziś chciałabym Was zostawić z przekonaniem, że rozwiązanie problemu i odpowiedź na potrzeby to znacznie więcej niż nadanie czemuś ładnego wyglądu.
Ale nie tylko. Chcę także podkreślić, że horyzonty legal designu już dziś sięgają dalej niż odpowiadanie na ludzkie potrzeby istniejące tu i teraz. Entuzjaści, badacze i badaczki spekulatywnego designu kwestionują stan „tu i teraz”, a tworząc „prowotypy”[5] zamiast tradycyjnych „prototypów”, próbują wykreować system prawny, w którym chcielibyśmy funkcjonować jako społeczeństwo. Niektórzy pytają, czy projektowanie skoncentrowane na człowieku to nie za mało – bo skoro nasze działania w obszarze prawnym oddziałują na zwierzęta, rośliny, cały ekosystem, to czy w istocie powinniśmy je podporządkowywać wyłącznie człowiekowi i jego potrzebom?[6] A kiedy już zdefiniujemy kto (lub co) jest naszym użytkownikiem, czy powinniśmy go traktować jako „obiekt” naszych działań projektowych, czy raczej jako równoważnego partnera, który powinien uczestniczyć w całym procesie?
Myślicie pewnie – odleciała. No, nieźle się Baranowska rozpędziła.
Nie do końca. To wszystko naprawdę się już dzieje. Możemy otworzyć szeroko oczy ze zdumienia i biernie przyglądać się zmianom, które dokonują się wokół nas. Możemy je też zamknąć i udawać, że nic się nie dzieje, a nas to już na pewno nie ruszy. Możemy obśmiewać i upupiać „nowinki”. Możemy, ale czy powinniśmy? Moim zdaniem nie.
Brałam niedawno udział w warsztatach, podczas których współuczestniczka z Nowej Zelandii zaprosiła grupę na pokład jej legal design’owego „waka”. To tradycyjna maoryska łódź, którą możecie zobaczyć poniżej. Płynięcie nią wymaga wspólnego wysiłku i determinacji. I to jest właśnie kierunek, który ja obieram. A na moją legal design-ową „waka” zapraszam i Was.
[ English version of the post available here ]
[1] Zajrzyjcie np. na stronę Brain Rules doktora Johna J. Mediny – biologa molekularnego zajmującego się genami zaangażowanymi w rozwój ludzkiego mózgu oraz genetyką zaburzeń psychicznych. Według doktora zmysł wzroku góruje nad wszystkimi innymi. „Usłysz informację, a trzy dni później zapamiętasz z niej 10%. Dodaj zdjęcie, a zapamiętasz 65%.”. https://brainrules.net/vision/
[2] Paul Rylance „Legal writing & drafting” w tłumaczeniu Jana Kaczmarczyka, Wydawnictwo C.H. Beck Sp. z o.o. 2022, str. 11.
[3] Astrid Kohlmeier i Meera Klemola w „The Legal Design Book” piszą o tym na stronie 69. W podcaście Tout Droit Tout Simple znajduje się pięcioodcinkowa seria o legal designie i wspomina o tym niemal każdy z rozmówców i rozmówczyń prowadzącej Delphine Bordier. Tutaj znajduje się kompilacja mini serii: https://toutdroittoutsimple.lepodcast.fr/numero-33-bonus-legal-design-compilation-de-la-mini-serie (dostępna po francusku).
[4] Żeby złapać zarys tego procesu, możecie zajrzeć do „Law by design” Margaret Hagan – konkretnie tutaj.
[5] Prowokacyjne, wybiegające w przyszłość projekty, które mogą mocno oddziaływać na wyobraźnię. Zanurkujcie w spekulatywną przestrzeń z 2050 roku stworzoną przez Emily MacLoud: https://speculativejustice.softr.app
[6] Polecam odcinek Legal Design Podcast pt. “Designing for a Better World”, w którym gościem Henny Tolvanen I Niny Toivonen był Don Norman znany ojcem chrzestnym designu: https://legaldesignpodcast.com/episode-54-designing-for-a-better-world-with-don-norman/