Temat legal designu towarzyszy mi już od dłuższego czasu, a ostatnio mam wrażenie, że otacza mnie ze wszystkich stron.
I piszę to w absolutnie pozytywnym kontekście! Niestety, nie wynika to z powszechnej wiedzy i popularności tego trendu. Jest to raczej efekt internetowej bańki informacyjnej[1], po której z przyjemnością dryfuję. Ale opowiem Wam też o tym, co niedawno mi tę bańkę rozbiło.
Czym w ogóle jest legal design?
O tworzenie definicji się nie pokuszę[2], ale spróbuję odpowiedzieć na to pytanie przy pomocy krótkiej historii.
Jakiś czas temu słuchałam podcastu Legaltech Academy zatytułowanego „Misconceptions about legal design”[3]. Wychodząc od kwestii prostego postrzegania legal desingu, kojarzącego się tylko z kolorowymi ikonami w umowach, gospodarze Iga Kurowska i Roman Kaczyński oraz ich gościni Eimear McCann udowadniają, że ten koncept jest znacznie głębszy. Że tak naprawdę chodzi o zmianę sposobu świadczenia usług prawnych, poprzez skoncentrowanie się na odbiorcy i stawianie go w centrum; skupienie się na tym, czego nasz odbiorca chce i jaki jest problem, który mamy mu pomóc rozwiązać. W szerszej perspektywie natomiast takie podejście może zapewnić zwiększenie dostępu do wymiaru sprawiedliwości, czyli działać w służbie społeczeństwu. I właśnie to w idei legal designu szalenie mi się podoba. Po wysłuchaniu wspomnianego podcastu nawet się trochę rozmarzyłam. Idea przedstawiona w ten sposób wydała mi się tak bliska, wręcz oczywista – stwierdziłam, że po prostu nie mogłaby się „nie przyjąć”.
A potem nastąpiło zderzenie z szarą rzeczywistością.
Mój mąż otrzymał wezwanie do zapłaty z kancelarii komorniczej – chodziło o odsetki od mandatu za nieprawidłowe parkowanie, który dostał lata temu. Nie pamiętał ani okoliczności, ani samego mandatu. Rozsądek podpowiadał zresztą, że sprawa jest przedawniona, a skoro ma się żonę prawniczkę… to przecież problem rozwiąże się sam. Ale szczegóły parkowania odłóżmy na bok – nie o to tutaj chodzi.
Wezwanie zawierało instrukcję ze wskazaniem, jakie kroki prawne można podjąć w związku z jego otrzymaniem i jakie są ich poszczególne konsekwencje. Co prawda wszystko opisane zostało zgodnie z wymogami prawnymi, ale w absolutnie niezjadliwej dla człowieka formie. Powiem szczerze – będąc radcą prawnym miałam ogromny problem ze strawieniem tej kilkustronicowej listy pouczeń napisanych drobnym maczkiem. Absolutnie nie wyobrażam sobie, jak osoba bez wykształcenia prawniczego miałaby samodzielnie walczyć o swoje prawa w oparciu o taki „materiał pomocniczy”.
Brzmi znajomo?
Każdy z nas mógł nieprawidłowo zaparkować, za późno zapłacić mandat i po dziesięciu latach dostać wezwanie dotyczące zapłaty odsetek. Albo postanowić wziąć kredyt i otrzymać wzorcową, 30-stronicową umowę z banku. A może dokonać zakupów w sklepie internetowym, który ma przecież swój regulamin. I tak dalej, i tak dalej.
Mogłabym te przykłady mnożyć, ale podałam akurat te, co do których mam pewność, że czytanie dokumentów zostało odłożone na bok przez samych zainteresowanych. Tych ze świata prawniczego również. Bo dokumenty te były na tyle nieczytelne, skomplikowane i zwyczajnie nieprzyjazne, że ktoś wolał podjąć ryzyko… bez ich przeczytania.
Założę się, że możecie do tej listy dopisać własne przykłady.
Czy tak powinno być?
Nie trzeba znać idei legal desingu ani nawet być prawnikiem, żeby z pełnym przekonaniem odpowiedzieć: nie. To właśnie mam na myśli pisząc w tytule postu, że legal design, choć brzmi obco, tak naprawdę JEST nam wszystkim zaskakująco bliski. Żeby to zrozumieć, odłóżmy na chwilę słowo „legal” i wyjdźmy z obszaru prawa.
Codziennie korzystamy z platform internetowych, aplikacji mobilnych, urządzeń ze świata Internetu rzeczy (zegarków, bransoletek i tym podobnych). Czego od nich oczekujemy? Że będą czytelne, wygodne i dostosowane do naszych potrzeb. Jesteśmy przecież ich użytkownikami, więc to na nas mają się koncentrować ich twórcy (projektanci, designerzy). Mają sprawić, że to, co jest nam dedykowane, będzie nam też przyjazne. Chcemy zatem, aby twórcy mieli nie tylko wiedzę merytoryczną w swojej dziedzinie i przygotowali dla nas działający produkt, ale także, by nas zwyczajnie rozumieli. Może tak tego nie nazywamy, ale oczekujemy od nich empatii.
Do designu dodajmy więc z powrotem przedrostek „legal”, bo tego samego mamy prawo oczekiwać będąc odbiorcami dedykowanych usług prawnych i treści prawniczych.
Wróćmy do moich marzeń.
Przykład z wezwaniem do zapłaty pokazał być może, że na marzenia o powszechnym zrozumieniu i zastosowaniu legal designu jest troszkę za wcześnie i że czeka nas tutaj ogromna praca u podstaw. Mimo to, optymistycznie patrzę w przyszłość, bo już teraz dzieje się też sporo dobrego. Konkrety? Jeśli rzucę hasło „Zakład Ubezpieczeń Społecznych”, pewnie pomyślicie, że za chwilę opowiem kolejną traumatyczną historię. Ale nie tym razem. ZUS podjął współpracę z Pracownią Prostej Polszczyzny Uniwersytetu Wrocławskiego, żeby uprościć język swoich pism i formularzy[4]. W dobrym kierunku idą też banki – sama jakiś czas temu chwaliłam jeden z nich za prostotę formy i języka dokumentu, który podpisywałam[5].
Będę w tych marzeniach nawet śmielsza.
Bez przerwy podkreślam, że w pracy prawnika coraz ważniejsza jest interdyscyplinarność, współpraca ze specjalistami z innych dziedzin i nabywanie nowych, pozaprawnych umiejętności. Z połączenia prawa i designu powstał zawód legal designera, który dla mnie brzmi absolutnie fascynująco. Przykłady z innych państw pokazują, że to już nie tylko pieśń przyszłości, ale zawodowa rzeczywistość wielu osób.[6]
Czy powstanie takiej profesji w Polsce jest w ogóle możliwe? Zastanawiając się nad tym zagadnieniem zapytałam o zdanie Kamilę Kurkowską, kierowniczkę merytoryczną kierunku ,,LegalTech i innowacje w branży prawniczej” na Uniwersytecie SWPS. Na tym kierunku studenci poznają i praktykują między innymi legal design, ale jeśli chodzi o kształcenie prawnicze w Polsce jest to niestety wyjątek. Oprócz odpowiedniej edukacji, istotna jest przede wszystkim świadomość prawników co do tego, że ich usługa też ma swojego odbiorcę, czyli „użytkownika” – i to na nim powinni się skoncentrować. Jak to zrobić w praktyce? Na przykład zacząć od tworzenia przyjaznych wizualnie i czytelnych dokumentów oraz zadbać o prostotę języka, rezygnując z używania żargonu i zdań o objętości połowy strony. Zgadzam się z Kamilą, że bez tych zmian – zarówno w sposobie edukowania, jak i myślenia o świadczeniu usług przez prawników[7] – nie będzie na naszym rynku szans dla zawodu legal designera.
Myślę jednak, że marzyć mimo wszystko warto. Bo marzenia są przecież po to, żeby je spełniać… 😉
Do źródła –
[1] Przy okazji polecam ciekawy artykuł o bańkach filtrujących: https://reutersinstitute.politics.ox.ac.uk/news/truth-behind-filter-bubbles-bursting-some-myths
[2] Jeżeli chcecie posłuchać o legal design od ekspertki, polecam dostępną na YouTube prezentację Margaret Hagan dla Istanbul Legal Hackers: https://www.youtube.com/watch?v=XDON6b0qkP0 . Margaret pełni funkcję Executive Director Legal Design Lab na Uniwersytecie Stanforda. Jeżeli chcecie natomiast zobaczyć przykłady zastosowania legal designu w umowach, polecam odwiedzić https://creative-contracts.com/examples/ .
[3] Link do nagrania: https://open.spotify.com/episode/5wYqxYLMHDUfqGEyWv5Mp7
[4] https://www.zus.pl/-/prosto-z-zus-czyli-prostszy-jezyk-i-formularze
[5] https://www.linkedin.com/posts/aneta-baranowska-out-law_jak-pisa%C4%87-%C5%BCeby-inni-nas-zrozumieli-digital-activity-6924969741874798592-HlrG?utm_source=linkedin_share&utm_medium=member_desktop_web
[6] Na przykład Marty Finestone z Kanady, który przygotowuje cotygodniowy newsletter o tematyce legal designu – można go subskrybować: https://thelegaldesigner.net . Czy Sarah Ouis, Legal Design Manager z Wielkiej Brytanii – na jej profilu znajdziecie wiele ciekawych wskazówek: https://www.linkedin.com/in/sarah-ouis-lawyeruk/
[7] Szerzej na temat nadchodzących zmian w świadczeniu usług prawnych – Mark A. Cohen dla Forbes: https://www.forbes.com/sites/markcohen1/2022/05/31/new-law-you-aint-seen-nothin-yet/?sh=61f5d3cf104e